Wczoraj mój wpis o Bangkoku zdobył parę plusów to dziś napiszę o mojej pierwszej wizycie w Hongkongu.

Dotarłem tam miesiąc po Bangkoku, wracając z Australii, w styczniu 2011 roku. Też plan był zostać na 2 dni. Bogaty w doświadczenia ze stolicy Tajlandii mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać. Jednak było dużo bardziej intensywnie niż myślałem.

Po długiej podróży dotarłem pod wieczór, jak już było ciemno. Udało się znaleźć autobus co jechał prosto w miejsce gdzie miałem zarezerwowany hostel. Droga do miasta już była bardzo ciekawa. Przede wszystkim zaskoczył mnie Wi-Fi w autobusie. W tamtych czasach była to wielka rzadkość. Jadąc widziałem niekończące się osiedla szarych, około 40-piętrowych budynków mieszkalnych. Dojechałem na miejsce na południu Kowloonu. Jak się później okazało było to słynne Chunking Mansions – bardzo zatłoczony, brudny, wysoki wieżowiec z wieloma klatkami, windami, pełen ludzi niewiadomego pochodzenia, posiadających na parterze różne sklepy oraz handlujących podróbkami zegarków. Ja zmęczony, z dwoma walizami próbowałem odnaleźć mój hostel będąc ciągle zaczepiany przez śniadych podejrzanych typków którzy oferowali jakieś inne miejsca do spania. Przyznam, że bardzo nieswojo się czułem. W końcu po sporych problemach odnalazłem mój mini hostelik i wszedłem do pokoju. Miał on dokładnie 4m kwadratowe, na których zorganizowane było łózko, stolik nocny, i ubikacjo-prysznic. Ten ostatni miał 1m kw. Za oknem ciemno, widok na rusztowania i na taki szyb w środku budynku.

Odnalezienie mieszkania zdecydowanie poprawiło mi humor. Ruszyłem więc na podbój Kowloonu. Podobnie jak w Bangkoku byłem oczarowany. Wysokością budynków, Ilością świateł, chińskimi napisami, różnymi małymi knajpkami i stoiskami z jedzeniem. Było może odrobinę czyściej, niemniej wciąż w bocznych uliczkach było sporo syfu. Chodziłem tak godzinami aż do nocy.

Drugi dzień spędziłem na zwiedzaniu wyspy Hongkong. W pamięć, oprócz naturalnie absolutnie spektakularnego widoku ze Wzgórza Wiktorii, zapadł mi pomnik upamiętniający ofiary wśród pracowników służby zdrowia podczas epidemii SARS w latach 2002-2004. Wtedy przez myśl mi nie przeszło, że za parę lat świat będzie stawiał czoła innemu SARSowi. Oprócz tego świetnie wspominam przejażdżkę piętrowym tramwajem czy wizytę pod pomnikiem wielkiego Buddy. Jako, że był to styczeń to cała okolica zatopiona była w lekkiej mgle, która dawała niesamowity efekt tajemniczości.

Przyznam, że Hongkong wyglądał dla mnie tak jak własnie wyobrażałem sobie Azję. Trochę brudno, neony, wysokie budynki, pełno ludzi, zapach dziwnego jedzenia. W sumie to nic dziwnego bo mój obraz Azji pochodził głównie z filmów kung-fu, a własnie wiele z nich kręconych było w Hongkongu. Od tego czasu byłem jeszcze kilka razy, poznając jeszcze inne miejsca. Efektu jak za pierwszym razem nie ma, ale wciąż miasto robi na mnie duże wrażenie.

Na zdjęciu figura Bruca Lee na alei gwiazdy nad Zatoką Wiktorii, po stronie Kowloonu.

#podroze #chiny #hongkong #jemprzeciez <- mój tag