To stare znajome uczucie cz5.

Krajobraz zaczął się zmieniać bardzo szybko z otwartych bezdrzewnych przestrzeni wjechaliśmy pomiędzy skarlałe sosny a dookoła sucholubne trawy i pustynny piasek. Pomyślałem że nie chciał bym w tym miejscu przebywać w środku lata.
Zatrzymali na pogranicznicy którzy byli rozstawieni 20km od granicy.
Miłe chłopaki, pogadali popytali na co? Po co? Itp.
Doradzili zatankować do pełna bo w Mongolii benzyna mnogo dziengów..
Trochę się przestraszyłem że benzyna będzie kosztować tyle co w Norwegii
Rzeczywistość okazała się znacznie łaskawsza, najwięcej chyba płaciliśmy 3,80zł za 92Pb i lepszej nie trzeba, bynajmniej mi.
Kolega miał podniesiony stopień sprężania za sprawą nie oryginalnego tłoka.
W miejscowości przygranicznej nie planowaliśmy się zatrzymywać. Kolega ustawił nawigację na przejście graniczne i pojechaliśmy.
Gdy już byliśmy w miasteczku granicznym, moje wątpliwości co do przejścia wzrastały z każdym metrem.
Droga z dobrej asfaltowej zrobiła się asfaltowa z dziurami.
Następnie brukowa.
Budynki były coraz bardzie obskurne. Zdarzały się upadające domy. W końcu po prawej stronie ujrzeliśmy wielki rozsypujący się obiekt sakralny choć bez znaków religijnych.

Po lewej stoją jakieś ruiny budynków dość rozległych ale z niedużą bramą wjazdową wielkości tej od stodoły.
Patrzę na mapę u kolegi, no rzeczywiście gps pokazuje przejście graniczne.
Podchodzę bliżej i na murze jest napisane coś w stylu ZSSR i Mongolia razem ku dobrobytowi.
W tym miejscu należy wspomnieć że Mongolscy komuniści w połączeniu z Rosjanami wymordowali Mongolskich mnichów i zburzyli prawie wszystkie świątynie.
Znów odpaliłem telefon włączyłem google mapy i…
Okazało się że i owszem to jest przejście ale nie czynne od wielu lat. A prawidłowe jest kilkaset metrów dalej na innej drodze.

Jadąc w stronę szlabanu dokonaliśmy zakupów w markecie. Postawionym ewidentnie tuż przy granicy i dalej od miejscowości.
Pomyślałem że nie wesoło musi być z towarami w kraju Dżyngis-chana skoro jego potomkowie specjalnie przekraczają granicę po to aby zrobić podstawowe zakupy.
Trochę się przepchnęliśmy, trochę nas przepuścili sami mongołowie czekający na przejściu granicznym.
Długo jednak nie czekaliśmy i w pierwszym żucie wpuścili nas za szlaban. A tam wyścig Mongolskich mrówek.
Zanim się dowiedziałem co i jak to większość mongołów już miała z 6 pieczątek na papierkach a ja dopiero dwie.
Lecz szanse się wyrównały gdy jedno z ważniejszych i głównych okienek było zamknięte.
Jakaś Mongołka była na tyle miła że sama wciągnęła mnie przed siebie do kolejki. Następnie coś zagadała przyjrzała się całej masie papierków jakie posiadałem.
Wybrała kilka z nich wraz z moim paszportem. Swoje pliki papierów miała już przygotowane, na nich położyła moje i wepchnęła to wszystko przez okienko do sprawdzania. W tym samym czasie musiałem iść po pieczątkę od sprawdzających bagaż.
A tam standardowe pytania.
Pistoletu?
Narkotiku?
Cigarety?
Alkohol?
Medikamenty?
Lecz jakoś nie dowierzali moim zaprzeczeniom i musiałem wszystko pokazywać.

Kolega przyznał się że ma siekierę w tobołkach. Pogranicznik spojrzał uważniej kazał pokazać i… Zaczął się śmiać. Woła, kolegów i razem się śmieją.
Ta siekiera to najmniejszy model fiskarsa.

Zruciliśmy po papiery.
I ruszyliśmy do ostatniej wylotowej budki.
A tam była zjawiskowo piękna pani pogranicznik.
Wesoło rozmawiamy z kolegą, kulturalnie komentujemy urodę pograniczniki uśmiechamy się. W końcu zaraz wyjedziemy z Federacji.
Po 20 minutach Przychodzi pogranicznik i mówi że kolega może jechać a ja mam iść z nim.
I wróciło to stare znajome uczucie.
Pyta się mnie gdzie wiza była wystawiana.
Mi mina powoli zaczyna rzednąć bo nasze wizy Rosyjskie nie są do końca chymmmm jakby to powiedzieć… prawidłowe.
Zaczynam się trochę stresować. Czekam na korytarzu tak z 20 min.
Na szczęście gość wraca odprowadza mnie i mówi że mogę jechać.
Stojąc w korku pomiędzy granicami zauważam że kilka z kilkunastu Mongolskich samochodów osobowych (dominują Toyoty) mają zderzaki przednie i tylne na szybko złączkach w dodatku każdy samochód jest podniesiony.
Tak jak by chcieli je w minutę ściągnąć. Wtedy zacząłem coś podejrzewać

Mongolskie przejście graniczne pokonaliśmy szybko.
Oczywiście musieliśmy opłacić podatek drogowy na wjeździe. Mongolia jest 4,5 razy większa od Polski a mają tyle asfaltów co jeden powiat w Polsce.
O asfalcie Mongolskim można powiedzieć że jak będziesz uważał to możesz koła nie urwać. Choć bywały także nowe kawałki.
Reszta dróg to wyjeżdżone ślady w tym pół pustynnym kraju.

Skierowaliśmy się do Ułan Bator. Aby wypłacić z bankomatu miejscowe pieniądze.
Ułan Bator leży pomiędzy szczytami pagórków.
W tej samej dolinie co miasto stoi także elektrownia węglowa.
Rozumiecie w dolinie jest elektrownia i ponad 1mln mieszkańców.
Dlatego nad miastem unosiła się brązowa nie przenikniona poduszka.
Wjechaliśmy do pierwszego motelu. Z sali „restauracyjnej” dochodziły dzikie wrzaski i bardzo głośno grała kakofoniczna muzyka.
Wtedy pomyślałem że cyganie dotarli już wszędzie.
Barmanka pokazała mi pokój. Z luksusów był kibel.
Odniosłem wrażenie że dotarł tam z Polski w latach 1980 w ramach akcji humanitarnej.
Wychodząc dostrzegłem w barze że to nie potomkowie Hindusów tylko miejscowi „śpiewają” karaoke.

Podjechaliśmy dalej tym razem wybraliśmy HOTEL
Szczerze nie mieliśmy zbytnio wyboru bo noc się już zbliżała wielkimi krokami.
Zostaliśmy na noc.
Dostaliśmy w gratisie szlafroki nie pierwszej świeżości dosłownie ktoś w nich chodził a oni ich nie wyprali.
Połamaną deskę klozetową.
Uszkodzony prysznic.
Popsuty kran. itp.
Nie wiem czy Mongołowie mają zdrowy sen i proste kręgosłupy ale wiem że śpią na deskach przykrytych jakimś pięcio centymetrowym siennikiem.
Do przykrycia się, była narzuta na tenże.
Ja nadmuchałem matę wyciągnąłem zimowy śpiwór i miałem gotowe miejsce do spania.

Poszliśmy na miasto. Poszukać sklepu i coś zjeść.
Bezpieczne przejście na pasach dla pieszych jest wtedy możliwe gdy na horyzoncie nie widać samochodu.
Wykorzystaliśmy korek aby się przedostać.
Wstąpiliśmy do Chińskiej restauracji.
Ceny trochę mnie negatywnie zaskoczyły.
Nazwy także. Dobrze że były tam podane produkty po angielsku.
Kolega zamówił Zupę 17zł
Ja drugie danie 35zł.

Jak przynieśli zupę to trochę się zdziwiłem. Wszak nie co dzień dostaje się co najmniej 3L zupy.
Mój makaron z wołowiną (tak z 1kg masy) to było MISTRZOSTWO ŚWIATA tak samo jak zupa.
Jedzenia było tyle że ja miałem zupę nawet 2 talerze a kolega jeden talerz makaronu.
Jeśli tak smakuje jedzenie w Chinach to warto tam pojechać tylko dla samego próbowania nowych potraw.
Zwiedzanie okolicy nocą zakończyliśmy na zakupach.
Wracając do hotelu minęliśmy całodobowy 24h/7 punkt wymiany oleju w silnikach samochodowych.
Prowadził go miejscowy a za warsztat robił jakiś stary garaż. Klientów nie było….

Na zdjęciu stare przejście graniczne ZSSR-Mongolia

#motocykle #podroze #mpetrumnigrum