Kurła już mi się nie chce, pomyślałem tego dnia. Ciągle tylko jeździmy po tych żwirach i szutrach.
Ale bym sobie do roboty wrócił. Cz. 21

I do miękkiego łóżka, pozwoliłem sobie marzyć dalej.
Wstajesz rano i cię nic nie boli. A i możesz sobie wypić herbatę wieczorem bo w nocy masz tylko kilka metrów do kibla.
W sumie w namiocie też masz kilka metrów do kibla chyba nawet mniej bo wystarczy….
Ale w domu jest cieplej i nie śpię w śpiworze… zazwyczaj.

Tak to zdecydowanie zaczął się mój okres znużenia i niechęci do dalszej wycieczki.
Zawsze tak mam. Zazwyczaj po 35-40 dniach od wyjazdu z domu. Przychodzi taka niechęć i znużenie codziennością.
po 3-5 dniach na szczęście mija.
Podobne uczucia mną targają jak wyjeżdżam z domu.
Sam siebie wtedy pytam po co ja tam jadę?
Znowu będę marzł, jakieś wołki będą żulić na alkohol.
Będę znów łatał tą dętkę kilka razy. Nikt nigdy nie łapie kapcia tylko ja.
Te pierwsze kilka dni to taka spora niechęć.
Najchętniej wtedy bym zawrócił, a jeszcze lepiej pojechał gdzieś do lasu do jakiejś samotni i tam przesiedział cały wyjazd.
Najlepsze jest to że od kilku miesięcy nie mogłem się doczekać tej wycieczki
Oglądałem większość filmików o danym kraju, obejrzałem wszystkie filmy z motocyklistami w roli głównej, którzy jeździli po takich samych krajach po których ja się będę się przemieszczał.
Czasem nie mogłem zasnąć widząc przed oczami mapę danego kraju i zastanawiając się w jaki region nie jechać ze względu na terroryzm.
Tyle uczuć, pozytywnych uczuć mną targa, tyle dziwnych tęsknot do tego czego jeszcze nie odkryłem.
A tu nagle przychodzi drugi i kolejny dzień wycieczki a ja bym zawrócił i się zaszył gdzieś głęboko w głuszy.
Czasem sam się nie rozumiem.
Na szczęście to uczucie mija po czwartym, piątym dniu jazdy.

Podjąłem rozmowę z kolegą abyśmy może już jechali w stronę domu. To tak blisko namawiałem, tylko maksymalnie 12 dni jazdy od świtu do zmierzchu i jesteśmy w Polszy.
Kolega jednak stwierdził że głupotą by było już jechać w stronę Polski jak jeszcze w tylu miejscach nie byliśmy. Dałem się przekonać aby zostać jeszcze kilka, maksymalnie kilkanaście dni i pojeździć tym razem po górnej Mongolii.
Wszak prawdopodobnie więcej w tym kraju już nie będę bo i po co?

Droga tego dnia wiodła najpierw górami powyżej 2tys m n.p.m Tam złapał nas śnieg i grad.
O dziwo kolega stwierdził że odpuszcza jazdę w takich warunkach i przeczekuje.
Nie jedzie dalej? Aż mnie zamurowało, myślałem że sobie jaja robi. Me zdziwienie było tym większe że to właśnie znajomy należy do tego typu ludzi którzy twierdzą że:
„Im grubszy tort tym głębiej odcisnąć trzeba twarz.
Im zimniej tym cieplejsza jest na żwirowni woda.”
Śnieżyca przechodząca w gradobicie była spora ale daleko jej było do największej jaką widziałem w życiu.
Mimo wszystko na 2 biegu dało się jechać po tych górskich ścieżkach.

Co było robić, przeczekaliśmy stojąc oparci o motocykle i następnie powoli się wlekliśmy póki nie wyjechaliśmy za strefę topniejącego lodu.

W pewnym momencie zapomniałem o całym tym znużeniu i tęsknocie za domem. Popadłem w zachwyt i nie mogłem oderwać oczu od horyzontu.
Nad rzeczką rosło najprawdziwsze duże drzewo, a zanim jeszcze kilka. Jakże niesamowity był to widok.
Niczym obietnica doskonałego poranka.
Wyobraziłem sobie że pewnie dalej występują już większe ilości drzew. Dużo drzew.
A jak rosną te olbrzymy to i zieleń musi być w większych ilościach.
Wtedy zrozumiałem że chyba jestem zmęczony pustynnym krajobrazem.
Droga była miłą odmianą. Jechało się w niedużym kanionie, czasem na półce skalnej czasem z boku rzeki i co jakiś czas mijaliśmy drzewa.
Po pewnym czasie wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Już dawno nie widziałem tak wielkiej równiny.
Drogę zagrodziła nam rzeczka. Na szczęście bród był i to nie za głęboki.
Podniesiona toyota yaris w dodatku różowa bez problemu przejechała przez przeszkodę.
Nie zastanawialiśmy się dłużej i przedostaliśmy się na drugą stronę jej śladami.
Wtedy towarzysz stwierdził że przejedzie tą rzekę jeszcze raz tylko z większą prędkością.
Wiecie fontanna wody z pod przedniego koła co najmniej na wysokość stojącego jeźdźca i te sprawy.
Podobno takie ujęcia miały dobrze wyglądać na filmie z wycieczki.
Ja filmowałem kolega ruszył.
Pewnie wszystko było by dobrze gdyby nie to że pod koniec tego nie za dużego brodu motocykl jeźdźca zaczął kichać, prychać i poszarpywać.
Myśleliśmy wtedy że woda dostała się do filtra powietrza i trochę do gaźnika.
Po kilku minutach pojazd znów dobrze jechał.

Skierowaliśmy się w stronę miasta Olgij, aby tam się wykąpać najeść i kupić miejscowe rękodzieło.

#motocykle #podroze #mpetrumnigrum