Głębia Mego Umysłu cz.10

Po przejechaniu kilkunastu kilometrów napotkaliśmy na obniżenie terenu które wyglądało jak koryto rzeki. Koryto było wody nie. Mongolskie klimaty.
Po paru takich suchych atrakcjach. Zauważyliśmy jak miejscowi, koniecznie w Priusach pokonują takie przeszkody. Ściągają zderzaki tuż przed zjazdem i zakładają za podjazdem. Czasem jechali i kilka kilometrów tym korytem do puki nie znaleźli odpowiednio niskiego drugiego brzegu. Zaczęliśmy znów spotykać sypki piasek na „drodze” Jakże żałuje że nie założyłem opon terenowych dzień prędzej. Choć kolega na postoju coś przebąkiwał o takiej możliwości.
Były kolejne łachy piachu jedne dłuższe inne krótsze. Nawet znalazł się odcinek 200 metrów czystego pustynnego piachu.
Teraz nabrałem pewności siebie i już się nie spinałem jak dnia poprzedniego. Wjeżdżałem z rozpędu w taką przeszkodę odkręcałem manetkę, jeszcze bardziej luzowałem uchwyt na kierownicy i motocykl ładnie jechał a kierownicą musiałem kontrować teraz tylko co 2-3 sekundy. Jakże wielka była to różnica w porównaniu do dnia poprzedniego.
Teraz sporadyczna jazda po piachu to była prawie przyjemność. Opadło ze mnie napięcie dnia poprzedniego. Zacząłem się uśmiechać i jeszcze szybciej forsować kolejne obszary z sypką ziemią.
Zapomniałem już o tym że mogę się połamać.
Po kilku godzinach pojawił się prawdziwy szuter. Nawet jakieś pasemko skał i górek. Ta odmiana była miła. Słońce chyliło się ku zachodowi a my nadal nikogo nie spotkaliśmy od wyruszenia z miasteczka. Mimo że przejechaliśmy co najmniej 200 km.
Nie pamiętam gdzie spaliśmy. Pewnie jak zawsze gdzieś gdzie się dało schować namioty przed wiatrem.
Kolejnego dnia obraliśmy jako cel jezioro.
Jeziora są dobrymi finałami etapów ponieważ zwiastują odpoczynek i czystość.
Po drodze zauważyliśmy dziwną formację kamieni. Którą postanowiliśmy obfotografować.
Po jakimś czasie podjechał Mongoł. Zadziwiające jest to że tubylcy na motocyklach są znacznie bardziej ciekawscy i przyjaźni niż ich pobratymcy we wioskach. Po drodze wstąpiliśmy do jakiegoś sklepu na zakupy.
Doszedłem już do takiego etapu w wyliczaniu dziennego zapotrzebowania na różne produkty że wiedziałem ile potrzebuję wody. A więc co najmniej 4,5L . 1,5L na toaletę poranną i wieczorną a 3L na pożywienie i picie.
Gdy przeglądam zdjęcia z tamtych dni widzę tylko trochę pagórków i bezkresne równiny.
I oczywiście zdjęcie na którym chowamy się za podsypką pod słup elektryczny aby na kuchence zagotować zupkę Chińską. Tak co dzień jedliśmy to zupki produkowane w Chinach. Lecz najlepsze były te z Korei i miały kawałki suszonego mięsa. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Gramatura dwa razy większa niż w Polskich odpowiednikach tego świństwa. Po kilku dniach zaczęliśmy dodawać cebuli do zupki. Po następnych kilku dniach w zupce był już czosnek, cebula, jak można było coś kupić innego to jeszcze to coś, marchewka się nie nadawała bo trzeba ją było długo gotować. Zresztą ciężko było kupić coś więcej niż cebulę czosnek i czasem zgniłe pomidory. Raz nawet wylądowała w menażce cytryna na wzór zup Rosyjskich. Dobrego smaku dawała natka pietruszki.
Nawet w najbardziej zapadłym sklepie w którym dosłownie jest tylko 8 produktów, są zupki Chińskie. Nieraz widziałem wychodzących miejscowych ze sklepu którzy kupili tylko to. Myślę że jest to ich podstawa wyżywienia. Raz nawet wylądowała w menażce cytryna na wzór zup Rosyjskich. Dobrego smaku dawała natka pietruszki.
Woda w butelkach była prawie destylowana. Miała od 5 do 50 mg/L. Przestałem się temu dziwić gdy przez trzy dni miałem spierzchnięte usta jak bym jadł cały dzień pistacje. A jak przesuwałem po nich językiem to czułem sól. W większych miastach można było kupić wodę mineralna która kosztowała 3 razy więcej niż zwykła. Jednak słone puł pustynie zazwyczaj leżały daleko od miast.
#podroze #mpetrumnigrum #motocykle