Dzień pięćdziesiąty pierwszy.

O pierwszej w nocy, zaledwie po nieco ponad godzinie snu, obudził mnie deszcz bijący w namiot niczym grad. Natychmiast wrocił mi ból głowy i męczyłem się z ponownym zaśnięciem. Ponownie obudziłem się o piątej i po godzinie leżenia szybko spakowałem wszystko na rower. Wiał wiatr ale nie było deszczu i nawet udało się podsuszyć namiot.

Trasa którą wczoraj jechałem pomijała Nyköping a patrząc na mapę wydawało się to być bardzo ciekawe miasto. Dziś tę trasę zmodyfikowałem tak aby jednak go nie pominąć.

Jadę więc tam przez wsie i lasy w szatkownicy deszczu i słońca przez dwie godziny. Nie żałuję bo mimo pewnego obycia ze Szwecją nadal zdumiewa mnie harmonia architektury i urbanistyka tutejszych miast. Jedynie rynek z plastikowymi straganami i główna ulica na której latarnie obwieszono reklamami-flagami nie są tym co określam jako estetyczne. Popełniam tylko błąd zaczynając od zakupów. Na jutro zaplanowałem dzień wolny i musiałem zrobić zapasy żywieniowe co dodaje wyraźnej masy rowerowi utrudniając manewry i podjazdy.

Około trzynastej kieruję się na północ do miejsca schronienia nad jeziorem Gisesjön gdzie chciałem sobie w końcu zrobić herbatę i ugotować makaron z sosem. Po tych kilku dniach w wietrzno-deszczowych warunkach czułem potrzebę zjedzenia czegoś ciepłego.

Jadę, nie śpiesząc się, wzdłuż ruchliwej drogi 219. Warunki pogodowe rozpieszczają. Sporo słońca i wiatr w plecy.

Co jakiś czas zatrzymuję się by zrobić zdjęcia. Jedno miejsce zwróciło szczególną uwagę. Duże nadbrzeżne skały, czerwone domki przypominaja znane chyba wszystkim obrazki ze Szwecji. Byłem przekonany, że jestem nad jeziorem i gdy już odjeżdżałem przyszło mi na myśl, że to raczej Bałtyk. Tak, to było morze.

Po drodze uzupełniam wodę co dodaje kolejne pięć kilogramów i cieszę się, że zostało mi tylko siedem kilometrów bo rower osiąga masę krytyczną.

Miejsce nad jeziorem okazuje się lepsze niż się spodziewałem. Miejsce grillowania osłonięte ścianami z trzech stron daje mi spokojnie odpalić kuchenkę. Powrót chmur deszczowych i czas poświęcony na przygotowywanie posiłków skłoniły mnie do głębszych przemyśleń. Nie mam kryzysu, czuję się dobrze, mam dużo energii i chciałbym dalej jechać ale ucieczki przed deszczem, szukanie w nim miejsca pod namiot, rozbijanie się i składanie na mokro przez dość długi okres powodują, że ta podróż staje się walką i nie zapowiada się na poprawę. W tej chwili mam poczucie, że tracę czas i pieniądze. Decuduję, że Sztokholm do którego planuję dojechać w niedzielę będzie punktem zwrotnym. Nie wiem jeszcze tylko czy wrócę pociągami czy rowerem.

Chwilę po dwudziestej pierwszej zebrałem się i opuściłem schronienie by poszukać miejsca pod namiot. Znalazłem dość szybko ale – na szczęście już po rozłożeniu- zaczęło padać i nie jest to mrzawka. Czuję, że podjąłem dobrą decyzję.

#rower #podroze #szwecja #rowerovsky