– To wódka? – słabym głosem zapytała kolega.
– Na litość boską, kumplu – zachrypiałem – czy ośmieliłbym się nalać Tobie wódki? To czysty spirytus. cz18

Trzeba było uzgodnić dokąd teraz jedziemy.
Mi pasował każdy kierunek byle na północ lub północny zachód. Tym razem wybraliśmy park narodowy gór Ałtaju graniczący z Chinami.
Jeśli chodzi o granicę to potomkowie Chingis Chana nie mają za wesoło, jest takie Rosyjskie powiedzenie dobrze obrazujące ich położenie polityczne ” jak się nie obrócisz dupa z tyłu”.
Rosja od góry a Chiny od boków i od dołu.
Notabene Chińczycy ten kraj nazywają Mongolia Zewnętrzną. A wewnętrzna leży u nich.
Mongolia jaką znamy dziś wyswobodziła się z pod Chin dopiero na początku XX wieku.
Po części za sprawą Romana Ungerna z pochodzenia Niemca który jako pierwszy wyzwolił Mongołów z pod panowania Chińskiego, jednocześnie zabijając cale masy miejscowych nie bez powodów dostał przydomek Krwawego Barona.
Z tym człowiekiem spotkał się polski podróżnik okresu miedzy wojennego, Ferdynand Ossendowski. Opisał on to spotkanie pod koniec swojej książki „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”
Była to opinia niezbyt pochlebna.
Wbrew pozorom panowie walczyli po jednej stronie a mianowicie w Armii Białej która próbowała przeciwstawiać się Armii Czerwonej.
Zamieszane w tamtych latach było tak spore że nawet pewien oddział wojsk Czechosłowackich próbował dołączyć do Ungerna uchodząc z centralnej Rosji. Natomiast oddziały Polskie przebijały się z Rosji do nowo powstałej Polski ze znacznie lepszym skutkiem niż ich koledzy z południa.
Tyle o historii nowożytnej Mongolii.

Początkowa część drogi wypadła po świeżo położonym asfalcie. Zwykła dwupasmówka, czyli jedno pasmo w jedną stronę. W sumie to o pasach być nie może mowy bo ich fizycznie na drodze nie było.
Jednak nowa droga była. Zacząłem się zastanawiać czy w tym kraju tez robi sie takie przewały na kasie z dróg.
W pewnym momencie na środku drogi zobaczyliśmy postawione zapory. Okazało się że nowy most się zawalił i zrobili objazd brodem przez rzeczkę.
Podobno droga miała maksymalnie 3 lata.
Gdy po południu się zatrzymaliśmy licznik wykazywał przejechanych 300 km. Jeszcze dwie doby na tej drodze i będziemy na granicy z Rosją.
Postanowiliśmy odbić na południowy zachód. Wieczorem dotarliśmy nad jezioro które już standardowo było na wyciągnięcie ręki i już tradycyjnie okazało się że leży kilkadziesiąt kilometrów dalej niż nam się wydaje.
Na szczęście sama tafla błękitu nie okazała się Mongolską fatamorganą.
Woda była prawdziwa ba nawet pas ośmiu metrów trawy się znalazł. To był dobry znak tego że jezioro nie było słone.
Rozbiliśmy się blisko brzegu. Pod wieczór odwiedziło nas dwóch mongolskich pasterzy.
Jak już wspominałem Ci na motocyklach zawsze sprawiali wrażenie milszych i byli bardziej rozmowni. Na koniec wymieniłem się z kierowcą zawieszkami do kluczy. Od tamtej pory jeżdżę z ręcznie robioną mongolską plecionką z rzemienia.
Teraz już w miarę prosto jechaliśmy do parku narodowego. Teren powoli zaczął się podnosić.
Tak że pierwszy nocleg wypadł nam już przy górskim jeziorze ale nazwa staw była by bardziej odpowiednia.
Takie jeziora chyba tylko w Mongolii występują. Wszędzie jest szuter po horyzont, nagle robi się obniżenie terenu i bez żadnych oznak zmiany flory której absolutnie nie ma, pojawia się woda. A pod przezroczystą wodą dalej jest taki sam szuter i ani kawałka jakiegokolwiek życia. Jak by zamiast wody był tam kwas z akumulatora.
Stwierdziliśmy że to jest dobre miejsce na rozbicie obozowiska.
Kolega zrobił organoleptyczny przegląd części silnika znajdującej się pod lewą kapą.
Gdy kończył składać bok usłyszeliśmy nadjeżdżający motocykl.
Po chwili na skarpie powyżej nas pojawił się jeden nastolatek i jeden dzieciak.
Po pięciu minutach przyglądania się nam z góry stwierdzili że najwyraźniej nie wyglądamy groźnie i ześlizgnęli się do nas.
Pierwsze na co zwróciłem uwagę to to ze nie wyglądali jak mongołowie. Byli ogorzali od słońca ale kompletnie nie mieli tutejszych rysów twarzy. Pasowali mi na Kazacho Rosjan, podobni jemu mieszkają na północy Kazachstanu.
Starszy był niezwykle ciekawy wszystkiego w szczególności motocykli.
Oglądał każdą rzecz z wielkim zaciekawieniem. Nawet kask i rękawice.
Aby go zaciekawić jeszcze bardziej pokazałem mu spakowany namiot i dałem do potrzymania w ręce aby odczuł wagę.
Po czym zacząłem go rozstawiać a on usilnie pomagał mi w pracy.
Rozstawiony namiot zrobił na nim wrażenie, z ciekawością wkładał głowę do środka, najbardziej dziwił się wygiętym pałąkom że nie popękały.
Następnie nadmuchałem materac i rozłożyłem śpiwór który kilkukrotnie zwiększył swoja objętość.
To także było dla niego bardzo ciekawe.
Ale chyba najbardziej intrygująca lub najbardziej pożądana była niemiecka kuchenka na benzynę. Nadziwić się nie mógł jaka ona mała i jak szybko gotuje wodę. Dałem im po chińskiej zupce i poczęstowałem herbatą, jednak nie chcieli pić, najwyraźniej myśleli że chwale się kubkiem. Zupki też oddali.
Te wszystkie prezentacje trwały dość długo i powoli zachodził zmrok. Kolegę zaczęli irytować i schował się do namiotu. Pozostawiając mnie z nimi. Po jakimś czasie znów dałem im zupki ale tym razem dobitnie pokazałem że są dla nich, wzięli zupki podziękowali i szybko się zwinęli.
Całkiem miłe spotkanie.
Spędzili u nas ponad godzinę, zrobiło się już mocno szaro.
Kolega wylazł z namiotu i wyciągnął najtańszą Mongolską wódkę.
A mi się przypomniało jak parę lat prędzej obudziliśmy się u mnie w domu na kacu.
Wtedy był okres że usilnie próbowałem zrobić Absynt doskonały.
– Łeb mi pęka daj coś do picia. Powiedział znajomy.
– To wódka? – słabym głosem zapytała.
– Na litość boską, kumplu – zachrypiałem – czy ośmieliłbym się nalać Tobie wódki? To czysty spirytus.

W nocy przyszedł silny przymrozek.

#mpetrumnigrum #podroze #motocykle