Szukajcie a znajdziecie cz.12

Droga prowadziła po pagórkach i szutrze. Podstawową wadą Mongolskich dróg jest tarka która występuje na każdej drodze. Tworzy się od użytkowania jej. To zjawisko drogowe jest męczące gdyż dopiero powyżej 80km/h zostaje dobrze wytłumione przez amortyzatory. Dlatego tam gdzie się da jedzie się obok śladów, lecz niestety niesie to ze sobą ryzyko uderzenia w kamień i wygięcia felgi. Nie zawsze zobaczy się szary kamień na szarym szutrze. Dochodzi do tego miękkie podłoże i czasami szkło od butelek.
Dlatego zazwyczaj jeździliśmy po drogach na których była tarka.

Znów próbowaliśmy dostać się nad jezioro.
Sytuacja się powtórzyła.
Czym bliżej niebieskiej tafli tym ta tafla bardziej znika. Na końcu zostają tylko zaschnięte i twarde żarnowce.
Ale w kolejnym miejscu obok widać że ten jęzor wody sięga głębiej w ląd.
A więc tam jedziemy. Sytuacja się powtarza i tak z 3 razy.
Z nami jak z dziećmi, długo trwa zanim się przestaniemy nabierać.
Postanawiamy nie szukać dojazdu do jeziora tylko jechać drogą na południu od wody.
Po kilku minutach jazdy drogą ukazuje nam się wymyte w poprzek tejże bardzo szerokie koryto suchej już rzeki z roztopów, o stromych wysokich ścianach. Dookoła nie przebyte masy krzaków żarnowca wysokiego na 2 metry.
Musimy się cofnąć, parę kilometrów.
Prędzej widzieliśmy drogę odchodzącą w bok, a więc zapewne omijającą to koryto.
Boczna droga prowadzi pod górę w stronę pionowej ściany skalnej. Która ciągnęła się dziesiątkami kilometrów w kierunku w którym jechaliśmy
Gdy dojechaliśmy w miarę blisko skały zobaczyliśmy że na końcu ścieżki jest jurta. Postanowiliśmy odbić w bok i jechać na przełaj. Natrafiliśmy na rumosz skalny który ciągnął się od ściany aż do krzaków.
Kamienie były tam nanoszone latami przez topiący się śnieg. Wyglądało to jak rzeka kamieni z deltą na dole.
Powoli na pół sprzęgle przejechaliśmy przez tą przeszkodę szeroką na kilkaset metrów.
Okazało się że po chwili spokoju znów jest rzeka kamieni. Kolega zaczął marudzić że może się jednak wycofamy. Oprotestowałem bo przecież już tak daleko dojechaliśmy.
Na następnym takim rumorze znajomy parę razy uderzył osłoną silnika w kamienie. Raz tak porządnie że zgasł mu silnik a on o mało nie wyleciał przez kierownicę. Ja miałem wyższy motocykl, co najmniej 30cm prześwitu od podłoża. Jednak wiązało się to z tym że żaden seryjny motocykl nie ma tak wysoko położonego siedzenia jak mój. Kiedyś mierzyłem wyszło 98cm bez kierowcy. Po którejś takiej rzece kamieni kolega odpuścił i zaczął zjeżdżać w duł ku krzakom.
Pojechałem za nim. Trafiliśmy na jakiś labirynt dróg w zaroślach.
Postanowiliśmy się jednak wycofać do miejsca startu tylko że drogą wijącą się między krzakami.
Dojechaliśmy znów do tego samego koryta rzeki tylko że od drógiej strony.
Szukaliśmy możliwości przejazdu. Wyjazd z koryta był znacznie trudniejszy technicznie, trzeba było jechać po wąskiej półce. W pewnym momencie zabrakło podparcia dla nogi, ach te 98cm.
Wywaliłem się jak długi wpadając znów do koryta. tak z 1.30m niżej.
Kontuzja nadgarstka się odnowiła.
Rozbiliśmy namioty kilka kilometrów dalej. Gdzie za drogowskaz na krzyżówkach służyły elementy motocykla.
Wiatr był na tyle silny że mam nagranie z lewitującym rozbitym namiotem.
Kolega trzyma go za sznurek od odciągu a namiot sobie lata w powietrzu.
Rano dotarliśmy do tej wioski. Ból nadgarstka był na tyle duży że najmocniej jak potrafiłem ścisnąłem nadgarstek rzepami od kurtki i rękawicy. Minimalnie pomogło. Na postoju użyłem szpilek od namiotów aby usztywnić przegub i ścisnąłem to znów odzieżą. gdybym nie ruszał dłonią nie było by najgorzej. Niestety trzeba było jechać. A tarka na drodze powodowała nieustanne wstrząsy które nie wpływały pozytywnie na nadgarstek.
W tempie ekspresowym straciłem czucie w dłoni. Na szczęście gdy opuszczałem rękę czucie wracało. Aby zmniejszyć ból dodawałem gazu bokiem dłoni. Tak że trzymałem kierownice tylko lewom ręką.
Dojechaliśmy do jakiejś wioski.
Tam wyciągnąłem szpilki z pod mankietu nie sprawdzały się. Pojechaliśmy dalej.
Gdy tak przemieszczaliśmy się po kilkudziesięciu kilometrach pośrodku niczego, spotkaliśmy ich miejsce modłów. Wtedy dostrzegłem że także przywiązują niebieskie szmatki w miejscach modłów jak ich pobratymcy z Buriacji. Zapewne Kałmucy też używają wstążek choć nie pamiętam czy je u nich widziałem.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej na pośrodku niczego stał pomnik Chyba Chyngis chana na koniu.

Skierowaliśmy się na zachód w stronę pasm górskich.

#podroze #mpetrumnigrum #motocykle