Dzień dwudziesty pierwszy.
Podróż po Polsce miała trwać siedem, góra dziesięć dni. W wyniku szczęśliwych zbiegów okoliczności i tego jak bardzo mi się podobało jechałem dwadzieścia.

Tym razem nastawiłem budzik. Na piątą. Rano musiałem dosuszyć mokre ubrania i przeorganizować sakwy tak aby w jednej którą zabiorę ze sobą mieć to czego potrzebuję na promie. Potem płynąłem dziesięć godzin.

Wczorajsza konieczność przedostania się na Oksyw w Gdyni spowodowana była tym, że rano chciałem być jak najbliżej promu do Szwecji.

Po odprawie, poukładaniu sakw i roweru na hakach przyczepy, poszedłem do kabiny gdzie zostawiłem bagaż podręczny i popędziłem na górny pokład by ponapawać się ciężkim, industrialnym widokiem stoczni. Docierała do mnie mieszanina zapachu farb, rdzy, smarów, olejów i czego tylko budowa i remonty statków wymagają. Dziwiłem się, że na tej wysokości jeszcze to czuć. Sunąłem więc tym stalowym punktem widokowym po wodach portu przechodząc z burty na burtę. Gdy prom wypłynął z portu a zapach się utrzymywał domyśliłem się, że to spaliny a nie żadna mieszanina.

Przepływając obok Helu przypomniało mi się w zamierzchłych czasach będąc tam na wakacjach, grzebiąc w piasku plaży znalazłem pięć złotych. Poszliśmy z mamą i bratem na zjeżdżalnie. To były czasy gdy zjazd kosztował złotówkę. Nie wiem jakie dziś są czasy na zjeżdżalniach. Cudowne lata dziewięćdziesiąte.

Gdy widoku ginie wszystko i pozostaje jedynie bezkres wody uciekam do kabiny, gaszę światło i idę spać.

Na dwie godziny przed dopłynięciem wyszedłem z kabiny. Niebo było zchmurzone a silny wiatr niósł krople wody wzburzonego morza jakby deszcz padał. Stanąłem więc w zawietrznym miejscu, założyłem słuchawki i uruchomiłem album Land – Tomasza Mreńcy. Z ekscytacją wypatrywałem lądu. Gdy zobaczyłem ten okazał się jedynie odległymi połaciami oświetlonej przez szpary w chmurach wody. Wpatrywałem się więc dalej. Potem gdy spojrzałem w nawigację zauważyłem, że aby zobaczyć ląd musze przejść na drugą burtę, co też zrobiłem.

Zmarzłem przy tym trochę a nie zabrałem na pokład czegoś z długim rękawem. Gdy opóźniony o około 30 minut prom przycumował, nadal wiało a czekanie na przyczepę z rowerem trwało kilkanaście minut. Gdy w końcu dotarła wyciągnąłem bluzę i po kilku kilometrach jazdy było mi ciepło.

Zatrzymałem się na pierwszym polu namiotowym jakie wskazywała mapa. W pośpiechu, z przyzwyczajenia, krok po kroku dokonywałem rutuny rozkładania namiotu i przerzucania wszystkiego do środka. Niepotrzebnie. Jest 22:04 a tu jest całkiem widno. Muszę nabrać nowych przyzwyczajeń. Wiatr nie ustał ale jest ciepły i przyjemny. Gdy dotarłem recepcja była już zamknięta. Zapłacę rano.

#podroze #rower #rowerovsky