Dzień dwudziesty piąty.

O czwartej obudził mnie deszcz. Nie mogąc zasnąć, czekałem aż przestanie padać co nastąpiło dopiero o dziewiątej. Wiedząc, że nie skorzystam ze stolika przy którym się rozbiłem, śniadanie zjadłem wcześniej w namiocie.

Ruszyłem o dziesiątej i od razu zaczęło padać. Nie był to mocny deszcz, nawet nie założyłem kurtki. Przestał padać po kilkunastu minutach. Na niebie nadal jednak unosiły się niskie, ciężkie i ciemne chmury deszczowe. Zachciało mi się spać. Nie wiem czy od zbyt małej ilości snu czy niskiego ciśnienia. Możliwe, że od obu czynników.

Na drugie śniadanie nabrałem ochoty bardzo szybko bo po około dwudziestu kilometrach które pokonałem wąską krętą drogą przez las. Szybko udało mi się znaleźć dogodną ławkę z koszem na śmieci co tu jest luksusem.

Było to w Flerohopp z którego kierowałem się na Jönköping. Miałem do wyboru drogę asfaltową lub inną o nieokreślonej nawierzchni przez las. Wybrałem tę drugą. Okazała się niemal piętnasto kilometrową szutrówką. Na całej jej długości widziałem jeden opuszczony dom oraz chatkę myśliwską. Ani jednego człowieka.

Podłoże tu jest niezwykle kamieniste. Wczorajsza myśl o tym jak skąd tak dużo tu ogrodzeń z kamieni okazała się trafna. Jadąc przez las ciekawiła mnie ilość i wielkość głazów, niektórych porównywalnych do średniego domu i jak w tym rosną drzewa. Mech ma tu wysokość kilkunastu a nawet kilkudziesięciu centymetrów i można się zdziwić robiąc krok poza drogę.

Na tej szutrówce musiałem też dokonać poprawy roweru. Zamocowanie hamulców tarczowych wymagało zeszlifowania części dostarczonego w zestawie adaptera. Zeszlifowałem o jakieś poł milimetra za mało przez co klocek delikatnie dotykał tarczy. Czasami piszczało bez wytchnienia przez kilka kilometrów i ustawało. Dziś ustać nie chciało ale jedyny pomysł jaki miałem to dalsze zeszlifowanie wspornika. Ciągłe piszczenie doprowadziło mnie do desperacji i zacząłem szukać innego rozwiązania. Okazało się nim wycięcie podkładki z opakowania od spinki do łańcucha i włożenie między piastę a ramę. Bedę musiał zmienić tę podkładkę z papierowej na plastik. Obecna średnio sprawdzi się na deszczu.

Gdy dotarłem do asfatlu zaczął padać deszcz. Dość wyraźny.

Po drodze do miejsca do którego chciałem dziś dojechać stoi miasteczko Alstermo. Jak się wczoraj okazało mój dobry kolega, będący jednym z członków mojej komórki wywiadowczej w Szwecji, mieszkał tu przez pięć lat. Była szesnasta gdy do Alstermo dotarłem w strugach deszczu. Zrobiłem zakupy i pierwsza zadaszona wiata którą napotkałem była na przystanku autobusowym. Była mała i zacinający deszcz wpadał do środka. Średnie warunki na posiłek i jeszcze gorsze do jazdy. Tym bardziej, że nie mam jak wyciągnąć telefonu do zdjęć.

W jednym z poprzednich wpisów wspomniałem o braku ławek i zadaszeń. W takich warunkach jest to spory problem. Zwyczajnie nie ma się gdzie schronić. Dzięki kolegom którzy znają Szwecję wiedziałem też, że nie ma tu, poza miastami, sklepów. Między Lindsdal a Alstermo nie minąłem żadnego. Przez siedemdziesiąt kilometrów. To oznacza konieczność targania ze sobą pożywienia conajmniej na dwa dni na wypadek gdyby złe warunki pogodowe uziemiły na dłużej w namiocie.

Dostałem od kolegi propozycje noclegu pod dachem. Miałem przejechane jedynie pięćdziesiąt kilometrów. Zacząłem dziś późno i chciałem jakoś nadrobić. Tu jeszcze około dwudziestej trzeciej jestem w stanie rozłożyć namiot. Zrezygnowałem z noclegu pod dachem i ciepłej herbaty.

Jedząc dalej kupione przed chwilą produkty z linii basic sklepu ICA, która to linia jest tu wyraźnie tania i ceny porównywalne są do polskich, patrzyłem na mokry rower, mokrego siebie, kromki chleba na którego spadają krople i coraz mocniejszy deszcz.

Ten nocleg pod dachem to jednak jest mi potrzebny. Nie dalej jak pięćset metrów od wiaty stoi dom w którym mogłem w suchości, cieple zjeść i położyć się na wygodnym łóżku. Wypiłem pod rząd sześć czarnych herbat. Poczułem się dużo lepiej.

#rower #podroze #rowerovsky