Dzień czterdziesty ósmy.

Gdy obudziłem się o czwartej a deszcz zgodnie z prognozą nie padał, bardzo się ucieszyłem. Liczyłem na czyste niebo i promienie Słońca w których moglibyśmy wysuszyć ubrania i namiot. Czekałem na to nieco ponad godzinę. Chwilę po piątej było już słonecznie ale to niewiele dało bo namiot był w cieniu a o tej porze nie miałem ochoty wychodzić i przenosić wszystkiego do suszenia. Tym bardziej, że mój kolega o tej porze jeszcze nawet nie przekręca się na drugi bok. Nie chciałbym przerywać mu snu.

Około ósmej obaj nie śpimy i jest wyraźnie ciepło. Bartek zaczyna poranny obchód po okolicznych drzewach rozwieszając mokre ubrania na gałęziach na które akurat pada słońce. Zanim wyschną trzeba będzie je jeszcze przewieszać z cienia. Cały rutuał suszenia, jedzenia i pakowania trwa prawie do jedenastej.

Gdy ruszyliśmy okazało się, że około trzysta metrów dalej w lesie stoi opuszczony drewniany domek który moglby być dobrym schronieniem na noc.

Całe szczęście byliśmy na przedmieściach Mariestad bo chwilę po trzynastej Bartek miał stamtąd pociąg którym miał wrócić do domku. Mamy wystarczająco dużo czasu aby na spokojnie pojezdzić po porcie i poznać miasto. To jest typowo szwedzkie zachwycające architekturą i sterylnością . Ulice i domy są dopieszczone do granic możliwości a ich kolorystykę podkręca jeszcze dość niskie przedpołudniowe Słońce.

Chwilę przed trzynastą robimy szybkie zakupy i pędzimy na dworzec kolejowy gdzie żegnamy się rozchodniaczkiem w postaci pół litra orzechowych lodów.

Pociąg odjeżdża a ja szybko muszę oswoić się z myślą, że zostaję sam. Większość tej podróży spędziłem sam a i tak odczuwam jakiś dziwny niepokój i nie chodzi tylko o to, że cała problematyka szukania noclegu, rozkładania i pakowania zostaje tylko na mojej głowie. Bartek to po prostu świetne towarzystwo i zapalony poszukiwacz ciekawostek urbanistycznych i technicznych potrafiący bardzo dużo wnieść do podróży. Czasami mam dość i pomimo wspólnych zainteresowań, boję się, że zauważy gdzieś kolejne starotorze lub jakiś nietypowy dźwig od którego nie odjedziemy zanim nie rozwiążemy jego zagadek konstrukcyjnych. To czasami trwa ale lepiej zrobić mniej kilometrów i wynieść ciekawą wiedzę. Niedaleko po tym jak opuściłem Mariestad, kątem oka zauważyłem ulicę o nazwie Kvarnvögen. Kilka wyjazdów z Bartkiem nauczyły mnie szukać na niej młynu. Znalazłem go ale był zupełnie nieciekawym blaszakiem. Zrobiłem natomiast zdjęcie całkiem ładnego domu naprzeciw.

Za cel dzisiejszego dnia obieram okolice Askersund. Nie wiedziałem tylko którędy tam dojadę a możliwości jest kilka. Nawigacja wskazała trasę głównymi drogami, w tym E20 która jest bardzo ruchliwa więc postanawiam poszukać po swojemu. Chciałem zobaczyć kolejne duże jezioro. Vättern to jedno z trzech największych szwedzkich jezior ale brak odpowiadających mi dróg rowerowych i konieczność jazdy ruchliwą drogą 49 która jest oddalona od jeziora na tyle, że rzadko bym je widział każe mi zrezygnować z tego planu na rzecz znacznie lepiej zapowiadającej się drogi wzdłuż brzegu jeziora Unden. Nie mogę porównać do drogi którą ostatecznie nie pojechałem ale napewno nie żałuję. Często odsłaniająca się przed oczami przestrzeń jaką daje tafla wody i dość wysoko idąca droga dostarczają wielu niezapomnianych wrażeń i widoków.

Gdy około dwudziestej widzę Słońce coraz wyraźniej kierujące się w dół postanawiam szukać miejsca pod namiot. Jadę jeszcze przez czterdzieści minut i pytam idącego drogą człowieka czy wie gdzie w okolicy jest jakiś płaski porosnięty trawą kawałek Ziemi. Ten jest zaledwie pięćdziesiąt metrów dalej. Tu jest sucho, bezwietrznie i absolutnie cicho. Jedynie co jakiś czas słyszę jak niewielkie zwierze chodzi gdzieś obok namiotu. Chyba jeż. Trochę żałuję, że nie pojechałem bliżej Askersund bo gdy piszę ten tekst jest bardzo jasno i czuję, że mogłem przejechać jeszcze z dziesięć kilometrów.

#podroze #rower #szwecja #rowerovsky