Dzień czterdziesty drugi.

Wczoraj przed północą umówiliśmy się z @Bartosh, że wstajemy o ósmej, jemy śniadanie, pakujemy sakwy i o dziesiątej ruszamy do Geteborga by następnego dnia wrócić przez Borås. Bartek wyszedł z pokoju o szóstej (BARTEK WYSZEDŁ Z POKOJU O SZÓSTEJ!) na co przypomniałem, że umówiliśmy się na ósmą. Poszedł spać.

Gdy jedliśmy śniadanie i snuliśmy plany o zwiedzaniu Geteborga, żona Bartka wykazała, że jest lepsza z matmy od nas obu razem wziętych mówiąc, że jeśli Geteborg bedziemy zwiedzać tak jak Trollhättan to nie mamy szans wyrobić się w dwa dni. Tym bardziej jeśli chcemy odwiedzić Borås. Nie dyskutując za wiele przyznaliśmy rację.

Ja, na wypadek z rezygnacji z tej trasy miałem plan awaryjny. Niewielki trójkąt Borgstena – Borås – Urlicehamn. W tym ostatnim już byłem ale nie miałem za wiele czasu na poznanie miasta a mimo to zdążyło wyraźnie zapisać się w mojej pamięci i chciałem pojechać tam ponownie.

Ruszyliśmy niemal zgodnie z planem chwilę po jedenastej. Po kilku kilometrach dałem Bartkowi mój rower. Niech poczuje zew sakwiarstwa. Zaskoczył mnie bo jechał tak żwawo jakby nie zauważył, że przesiadł się z roweru lżejszego o jakieś trzydzieści kilogramów.

Około dziesięć kilometrów dalej, we Fristad, ponownie zamieniliśmy rowery. Po kilkudziesięciu metrach Bartek powiedział, żebym zabrał od niego tego kartonowego Ghosta. On chce jechać czymś ciężkim i solidnym. Przystałem na tę propozycję.

Gdy dwa dni wcześniej wracaliśmy z Trollhättan napompowałem dość mocno opony. Trochę ponad trzy bary. Wiedziałem, że całą drogę pokonam asfaltami więc mogłem sobie pozwolić na wysokie ciśnienie. Najwyraźniej za wysokie bo rozerwało dętkę i nasza diagnoza wskazała na przyczynę właśnie w ciśnieniu. Możliwe, że trochę też w zmęczeniu materiału. Na tych dętkach przejechałem cztery tysiące kilometrów w zróżnicowanym terenie z dodatkowym
obciążeniem. Tego pewnym nie jestem.

Około czternastej gdy jesteśmy już w Borås niebo zachodzi ciemnymi deszczowymi chmurami. Pierwszy deszcz trwa kilkanaście minut i obserwujemy go spod wiaty na peronie stacji kolejowej. Wiata jest zbyt wąska bo nie osłania przed zacinającym deszczem. Gdy przestaje padać wsiadamy na rowery. Kolejna ulewa zatrzymuje nas pod oddalonym o jakieś dwieście metrów wiadukcie drogowym. Tam zauważamy nieodległą lokomotywownie wachlarzową w stronę której ruszamy gdy tylko deszcz ustaje. Dość szybko wracamy pod ten sam wiadukt bo znów zaczęło padać. Zwiedzanie miasta zmienia się w zabawę w chowanego z deszczem. Przez kilka godzin ruszamy a po chwili szukamy gdzie się ukryć. Parkingi, markizy sklepowe, wiadukty i mosty to miejsca które zwiedziliśmy najdokładniej. Na szczęście dzięki zróżnicowanemu terenowi na którym leży to miasto tego typu obiektów jest dużo i bywa nawet, że zastanawiamy się który bardziej nam się podoba, po czym wjeżdżamy tam gdzie podoba nam się mniej by popatrzeć na ten który podoba się bardziej.

Gdy o osiemnastej Bartek zauważa kolejną lokomotywownie wachlarzową, niebo się przejaśnia, deszcze ustają, więc na spokojnie podjeżdżamy obejrzeć obiekty. Obiekty bo jak się okazało obok siebie stały trzy lokomotywownie.

Decydujemy się na ostatnią rundę po ulicach, parkach i drogach rowerowych wzdłuż rzeki Viskan a potem opuszczenie miasta i jazdę w stronę Urlicehamn.

Po zaledwie kilku kilometrach niebo znów zachodzi ciemnymi chmurami i zaczyna padać deszcz. Najmocniejszy ze wszystkich dzisiejszych ale tym razem nie mamy już gdzie się schować. Nie mając wyjścia jedziemy dalej. Droga prowadzi po starotorzu, mocno pod górkę ale przynajmniej jest bardzo dobrej jakości. Na mapce przy drodze Bartek zauważył miejsce ogniskowe które jak okazało się po dojechaniu, wyoosażone jest w drewnianą wiatę. Rozłożyliśmy namiot i wcisnęliśmy go pod nią.

Jest trochę zimno. Dogrzewam świeczkami.

Zrobiliśmy jedynie pięćdziesiąt kilometrów ale były to bardzo treściwe kilometry.

#rower #podroze #szwecja #rowerovsky