Bangkok – mój pierwszy kontakt z Azją. Do dziś pamiętam mój dwudniowy pobyt w tym mieście po drodze do Australii w 2010 roku.

Niewiele wtedy wiedziałem o Azji. Dość przypadkowo wybrałem to miasto. Niemniej już od wyjścia z samolotu byłem mega podekscytowany. Leciałem w grudniu jak w Europie była już sroga zima. W Bangkoku jak zwykle upał i wysoka wilgotność. Pamiętam niesamowite ogromne lotnisko Suvarnabhumi, palmy za oknami i komunikaty po tajsku. Pamiętam stres jak wyciągałem kasę z bankomatu i nie działał mi coś PIN (okazało się, że klawiatura jest odwrotnie), pamiętam wypełnianie wniosku i czekanie na wizę (wtedy jeszcze były). Potem stres, czy wsiądę do dobrej taksówki – sporo oszustów jest na lotnisku. Potem długa jazda najpierw wielopoziomowymi estakadami z których oddali widać było miasto, a następnie stanie kilkadziesiąt minut w korku na Sukhumvit, podczas którego widziałem motocykle z całymi rodzinami i różnymi sprzętami przeciskające się między samochodami, aż w końcu dotarłem do hotelu.

Potem 2 dni chodzenia po mieście – widoki, których w życiu na oczy nie widziałem. Bród, smród (w pewnym sensie), inni ludzie, chaos na ulicy, Pamiętam skorzystałem z opisu na jakimś Wikitravel i wybrałem się tramwajem wodnym po wąskim kanale. Pamiętam schylanie się żeby obniżyć dach łódki jak przepływaliśmy pod mostem i płacenie paru groszy za bilet. Potem przeprawę innym promem przez rzekę i picie kokosa pod najfajniejszą moim zdaniem świątynią – Wat Arun. Potem autobus wodny wzdłuż rzeki i oglądanie niesamowitej procedury cumowanie przy przystankach. Pamiętam jazdę skytrainem ponad ulicami miasta. Pamiętam wizytę w świątyni z wielkim leżącym buddą (Wat Pho) i pierwszy masaż w sąsiadującej z nią szkole masażu tajskiego. I rozczarowanie, że masuje mnie mężczyzna, a nie śliczna Tajka (w takich tradycyjnych bardzo miejscach chyba kobiety nie masują mężczyzn ze względu obyczajowo religijnych, a przynajmniej tak mi się wydaje).

Zupełnie inny świat to Bangkok nocą. Byłem zafascynowany tym miejscem i w nieskończoność chodziłem po rożnych uliczkach, często małych zaułkach, w tym także różnych podejrzanych miejscach z różnymi dziwnymi ludźmi. Oczywiście trafiłem także na słynne ulice rozpusty, pełne pięknych kobiet, ale także ladybojów. Pierwszy raz próbowałem lokalnych specjałów – pad thaia czy zielonego curry i popijałem lokalnym piwem. Wybrałem się też na bardzo turystyczną ulice Khao San, gdzie po prostu kupiłem piwo i siadłem do masażu stóp i oglądałem co się dzieje na ulicy.

Z perspektywy czasu były to magiczne 2 dni. Bez internetu w komórce, bez Lonely Planet, samemu w obcym zupełnie mi miejscu. Teraz, odwiedziwszy już z 20 krajów w Azji oczywiście nie mam szans się chyba tak z powrotem poczuć – czego niestety bardzo żałuje. Niemniej w miarę możliwości staram się odwiedzać Bangkok regularnie, żeby wspominać ten piękny czas.

Na zdjęciu jedno z wielopoziomowych skrzyżowań – coś co zawsze robi na mnie wrażenie.

#przemyslenia #podroze #tajlandia #jemprzeciez <- mój tag